Na Dzień Babci i Dzień Dziadka zrobiłyśmy z Julką, przy głośnym dopingu Ani, masosolne duperele. Choć nie, nie tylko dopingu, Ania też przyłożyła do tego swoją rękę :)
Córka moja starsza podłapała bakcyla i od tamtej pory codziennie musimy zrobić mase. Na szczęście już drugiego dnia poszłam po rozum do głowy i, miast utrwalać wiekopomne dzieła potomkini, większość zagniatałam z powrotem i do worka (a potem do słoika - racjonalizatorski pomysł mojej córki!). Najpierw było ja chce robić kształty, czyli odbijać w masie foremki do ciastek. Ale wkrótce zmieniło się na zrobiś mi aniołka taaak?, z czego zachowały się dwa. Potem Julka rozwinęła swą inwencję i weszłyśmy w stadium mamo ja chce sowe!. Sowy zrobiłam w sumie dwie, śliczne!. Powędrowały na kaloryfer, skąd niestety szybko spadły. Tzn nie spadły, zostały zdarte. Zniszczone. Na śmierć.
Od tamtej pory każdy kolejny ślimak/aniołek/dinozaur (bo inwencja Julki stale się rozwija) ląduje z powrotem w słoju, bo po co mam cierpieć ;)
.. a sowę to ja sobie jeszcze zrobię, tylko po kryjomu ;>
Poniżej efekty naszej współpracy:
dla Babci aniołek - ja nadałam kształt i kolor a Julka fakturę i teksturę.
Niestety przy wręczaniu Ani się upuściło torebeczkę , a że docisk to Julka ma niezły, w newralgicznych punktach się rozczłonkował.. Poratował nas klej na gorąco, i to dwukrotnie, bo nazajutrz Julia testowała wytrzymałość nowego łączenia i nie zdał.
A dla Dziadka taka pamiątka:
Julka rokuje na fankę StarTreka ;) ...albo hip hopu :O
A to to wygląda jak drewienko - zadumał się Dziadek..
A już wkrótce reminiscencja jeszcze wcześniejszych świąt - muszę się pochwalić co uszyłam dziecku na Gwiazdkę ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz